Diabelski most i kąpiele pod mostem

Tatev, dzień 2. Nie wiem czym, ale ewidentnie zasłużyliśmy na dobrą pogodę. Od samego rana słońce i piękne widoki.

Rozpoczęliśmy wędrówką do opuszczonego klasztoru położonego nad brzegiem rzeki Vorotan, a miejscem docelowym był „diabelski most” – ciekawa formacja skalna tworząca swoisty most nad Vorotanem obok której znajduje się źródło z ciepłymi wodami mineralnymi tworzącymi naturalne baseny.

Jak się okazało nasza trasa miała ewidentnie polski akcent, ponieważ szlak prowadzący z Tateva do „diabelskiego mostu” (zwanego tutaj Devil’s lub Satan’s bridge) został sfinansowany przez rząd Polski w ramach programu Polish Aid. Sympatycznie szło się trasą oznaczoną biało-czerwonym szlakiem.

Okazało się, że opuszczony monastyr Mets Anapat jest jednak zamieszkany. Dokładnie zamieszkany przez jednego mnicha imieniem Jakub. Mnich Jakub opowiedział nam jak to dwustu mnichów zamieszkujących klasztor zostało zamordowanych przez komunistów, a sam klasztor zniszczony (przewod podaje nieco inną wersję). Opowiedział nam to wszystko korzystając z rozpoznawania mowy przez Google Translator, którym posługiwał się dosyć biegle :). Dobrze że miał ładowarkę solarną, bo poza rurą doprowadzającą wodę ze źródełka żadnych wygód ów monastyr nie posiadał.

Dalsza wędrówka do diabelskiego mostu wiązała się z pewnym rozczarowaniem. Otóż po zejściu do samej rzeki okazało się, że musimy z powrotem wspiąć się na ścianę wąwozu. Powiem tylko tyle – to była bardzo stroma wspinaczka, którą prawie 5 razy przypłacił zawałem 🙂

Baseniki z wodą były dwa – jeden cieplejszy (ok. 25C) i jeden chłodniejszy. Uczucie po zanurzeniu się po szyję – bezcenne. Nie chciałem wychodzić, choć warto zaznaczyć, iż Wanda mego zachwytu chłodną wodą nie podzielała w pełni. Czy kogoś to dziwi?

W tym miejscu należ wspomnieć, iż rano okazaliśmy się bardzo sprytni dogadując się z naszym landlordem aby zabrał nas z mostu do Tateva samochodem. Gdybyśmy tego nie zrobili, to pewnie jeszcze byśmy byli w drodze.

Przejażdżka UAZ-em 69, starszym ode mnie, nie zakończyła się przy monastyrze, nasz landlord, żartowniś i akrobata, zawiózł nas na szczyt góry wznoszącej się nad Tatevem. Jazda była dosyć emocjonująca (szacun dla konstruktorów tego rosyjskiego wehikułu). Miejsce było absolutnie przepiękne, perfekcyjne zakończeniedobrego dnia. Choć warto nie zapominać o pysznej dolmie u gospodarzy, i spotkaniu z Craigiem, który nieśmiało zapytał czy jeśli jego przodkami byli łódzcy Żydzi, to może mówić, że ma polskie korzenie. Twierdząca odpowiedź wyraźnie go ucieszyła, zwłaszcza, że wieczór dopiero się zaczynał…


 

6 Replies to “Diabelski most i kąpiele pod mostem”

  1. Ależ Wam zazdroszczę. Nie przypuszczałam, że jest tam tak pięknie. Dziękuję za zdjęcie z ptaszkiem na barierce – zakładam, że było dla mnie. Serdeczności M iT.

    1. Teraz już z powrotem w Erywaniu i trochę nam brakuje tych górskich widoków. Ściskamy

  2. Ale mieliście super pogodę! Zdjęcia super. Ale co to za niedopowiedziana historia… czy koniaki Churchila były próbowane wieczorem?

    1. Koniaki nie, ale Węgrzy mają godnych konkurentów w produkcji palinek 🙂

  3. Zwyczajnie Wam zazdroszczę tej podróży. M i T

    1. Nie ma co zazdrościć tylko trzeba zaplanować wyjazd 🙂

Dodaj komentarz