Piękne Hoi An. Kazik zrobił dobrą robotę

„Jeśli musisz wybrać tylko jedno miejsce w Wietnamie, niech będzie to Hoi An” – tak radzi jeden z przewodników i chyba mają rację (chyba, bo jednak Wietnam dopiero poznajemy). Spędziliśmy tu cztery bardzo dobre dni, ciągle powtarzając, że warto byłoby zostać dłużej.

Hoi An to historycznie jeden z najważniejszych portów Azji Południowo-Wschodniej, handlowano tu już w II w. za czasów Królestwa Czamów, a w XV Fajfo, jak zwano wówczas Hoi An, było jednym z najważniejszych centrów handlu jedwabiem, porcelaną, papierem i przyprawami. Miasto licznie zamieszkiwali kupcy z Japonii czy Chin. Znaczenie miasta zmalało w XX w., a po Wojnie Wietnamskiej stało się jedną z miejscowości, które socjalistyczna władza chciała unowocześnić. Na szczęście unikalną (i niezwykle jednorodną) zabudowę starego miasta udało się zachować. Duża w tym zasługa polskiego architekta i konserwatora zabytków Kazimierza Kwiatkowskiego. Kwiatkowski wykonał gigantyczną robotę w Środkowym Wietnamie i w powszechnej świadomości Wietnamczyków najpierw ocalił Hoi An od modernizacji, a później spowodował, że zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.

Dziś Kwiatkowski ma pomnik w centrum starego miasta, tuż obok nowoczesnej toalety publicznej ufundowanej przez Japończyków 🙂

Stare Hoi An jest przepiękne. Uliczki wypełnione żółtymi kamieniczkami, łączącymi elementy architektury orientalnej i kolonialnej są niezwykle malownicze, a wieczorem wrażenie dopełniają niezliczone lampiony.

Oczywiście Hoi An jest oblegane przez turytów, popołudniami i wczesnymi wieczorami przetaczają się przez nie tłumy z całego świata. Ale wystarczy przyjść nieco wcześniej, by poczuć oryginalny klimat. Targ położony tuż przy wejściu do starego miasta kipi aktywnością, kurczaki w klatkach zmieniają właścicieli, kilogramowe krewetki wyruszają w drogę do knajp, a świeże warzywa są sprzedawane w zasadzie cały dzień.

Parę kilometrów obok znajdują się również piękne plaże – nawet przetestowaliśmy, ale sami rozumiecie, luty z 20 stopniami i silnym wiatrem to nie jest dobry czas na plażowanie 🙂 Warto również wybrać się parę kilometrów obok na prownicję, gdzie życie toczy się nieśpiesznie wśród pól ryżowych.

A 40 km od Hoi An znajdziecie My Son, takie wietnamskie Angkor Wat (tu też dzielnie pracował Kazimierz Kwiatkowski). Nam, niestety, w efekcie pewnej przygody nie udało się tam dotrzeć, ale pozostaje na krótkiej liście 🙂

No i wreszcie – jedzenie! Mnóstwo pysznego jedzenia. Co prawda słynne Cao Lau akurat nas nie zdobyło, ale za to Com Ga (kurczak z ryżem) w wersji lokalnej już bardzo, bardzo, White Rose, czyli delikatne pierożki też warte grzechu. Nie sposób też nie wspomnieć kanapek Banh Mi u Phuonga, które były chyba najlepszymi kanapkami jakie jedliśmy w życiu (sorry Olo). Gorąco polecamy też wegetariańską knajpkę Minh Hien. Generalnie Hoi An to taki trochę odpowiednik malezyjskiego Penangu. Jeśli myślicie o Wietnamie – pozycja obowiązkowa

One Reply to “Piękne Hoi An. Kazik zrobił dobrą robotę”

  1. Targ, aż się chce gotować. Że też nawet tam dotarli nasi konserwatorzy? Stara dobra szkoła.

Odpowiedz na „MonikaAnuluj pisanie odpowiedzi