Rangun zmieniło się bardziej niż przypuszczałem, coraz bardziej upodabnia się do azjatyckich metropolii. Na ulicach wielkie korki, na elewacjach gigantyczne reklamy, na ulicach coraz większe i nowsze samochody. Piwo Myanmar, niegdyś dzierżące niemal monopol na reklamę wielkopowierzchniową, dziś tylko nieśmiało wychyla się przy knajpianych szyldach. Pojawiły się też hipsterskie knajpy z rowerami na ścianach. Dawny Rangun wychodzi na powierzchnię nocą stolikami ze wspólnym TV (choć dziś nie lecą tam seriale a teledyski), ciemnymi ulicami z dołami w chodnikach i śmierdzącą kanalizacją.
Rangun jest inne, ale dalej fascynujące.
Shwedagon, pomimo wykładniczego wzrostu liczby turystów, nadal jest miejscem o niepowtarzalnym klimacie, w którym godziny mijają niepostrzeżenie. Sule została zapuszczona, szczu
ry przemykają się tam chyłkiem, a młodzież traktuje ją jak murek pod blokiem.
Wzrost liczby turystów, a także zamożności samych mieszkańców wygenerował za to pełno miejsc oferujących niezłe jedzenie w birmańskiej cenie. Widoczny na zdjęciu posiłek z Lucky 7 (polecamy!) – Mohinga i curry z muttona razem ze herbatą kosztowały nas całe 3,5$. Generalnie, już żałujem
y, że nie zostajemy nieco dłużej 🙂