No i wreszcie pojawiło się słońce! Jeśli na początku trochę go nam brakowało, to przez ostatnie dwa dni wyspa była w nim skąpana. A że korzystaliśmy z dobrodziejstw skutera, przemierzyliśmy całą Koh Phayam. Były plaże jak z pocztówek, domowej roboty lody, a sok z pomarańczy wyciskał nam w rasta-barze Bob Marley nr 1023, albo ktoś z jego duchowej rodziny 🙂
Wyspa jest naprawdę fajna i nie ma przesady w twierdzeniach, że komercji czy masowej turystyki na niej brak. Nie spotkaliśmy nawet żadnego handlarza pamiątkami na plażach, które zresztą niemal świeciły pustkami. Na tydzień pełnego relaksu naprawdę super, ale jeśli ktoś szuka miejsca z wyborem życia nocnego, sklepami z ciuchami i gadżetami czy lubi schłodzić się w 7eleven, to sugerujemy inną miejscówkę :).