Angkor to dowód na to, że człowiek jest w stanie robić rzeczy zdumiewająco piękne.
To pozostałość po Imperium Khmerskim, które miało początek w IX wieku. Podobno przez pewien czas Angkor był największym ośrodkiem miejskim, a w szczytowym momencie zamieszkiwać go miało niemal milion osób.
Z całego kompleksu najbardziej rozpoznawalna jest chyba świątynia Angkor Wat. Fragment jej zarysu zamieszczono na fladze Kambodży.
Równie przyjemne jest zarówno podziwianie budynków, jak i obserwowanie dziedzińca z samej góry. Można tylko sobie wyobrażać, jak potężna była to cywilizacja.
Ale Angkor Wat jest też miejscem, gdzie powstaje chyba najwiecej selfie na świecie 😉 Kto myśli o romantycznym wschodzie lub zachodzie słońca, może się gorzko rozczarować. No chyba że lubi dzielić takie intymne chwile z setkami innych turystów usiłujących zrobić sobie zdjęcie życia.
Ale to tylko jedno z wielu wspaniałych miejsc Angkoru. Odwiedziliśmy też niesamowitą świątynię Bayoan z 200 twarzami buddy, dzięki której do woli napatrzyliśmy się „khmerski uśmiech” 🙂
Francuzi, którzy ukuli ten termin, twierdzą, że uśmiech ten jest tajemniczy, współczujący, a przy okazji okrutny. Niektórzy badacze twierdzą, że ta mnogość twarzy skierowanych w każdą możliwą stronę miała symbolizować wszechobecność władcy, który widzi każdy zakamarek swojego imperium.
O kunszcie tamtejszych mistrzów można przekonać się, odwiedzając niewielką „różową świątynię” Banteay Srei. Niestety, kilka lat temu zdecydowano, że części obiektów nie można oglądać z bliska. To wyjątkowo duża strata, bo zdobienia są niezwykle misternie wykonane.
Pojechaliśmy też – a jakże – do „Tomb Raidera”, czyli Ta Prohm, gdzie dżungla zdaje się pochłaniać świątynię. Można nabrać respektu przed naturą. Takich drzew nawet Tato Leśnik nie widział!
I choć kierowca tuk tuka, znużony czekaniem na nas, tłumaczył, że nie ma sensu odwiedzać już żadnych świątyń, bo reszta wygląda „sejm-sejm”, to (znów!) mocno żałujemy, że nie było czasu, żeby pojechać do kolejnych lub trochę dłużej przyglądać się reliefom w świątyniach, w których byliśmy. Ile ta nasza podróż musiałaby trwać!
A i w samym mieście Siem Reap bardzo przyjemne się przebywa. My pobuszowaliśmy w Old Markecie, który zachował jeszcze fajny klimat i nie jest tylko odmianą galerii handlowej (jak wiele nowych „marktów” i „night marketów” czających się za co drugim rogiem. Polecamy też masaż stóp i karku – pół godziny takiej przyjemności kosztuje 2 dolary 🙂
Można też skosztować trochę kontrowersyjnych potraw. Skorpiony, tarantule, larwy jedwabników, świerszcze itp. podawane są w bardzo eleganckiej postaci w Bugs Cafe. Ale robal to wciąż robal, rekomendujemy więc zdecydowanie bardziej Kdeung Cafe – knajpkę z pyszną khmerską kuchnią i tak miłą obsługą, że na trzy dni byliśmy tam trzy razy 🙂
Jedyne na co trzeba uważać w Siem Reap, to na spotkania z kolegami ze studiów. My na jednego trafiliśmy i po przesympatycznym wieczorze spędzonym na wspomnieniach, plotkach i w ogóle rozmowach wszelakich niemal spóźniliśmy się na poranny samolot 😉
Dobrze, że zdążyliście. Ale mieliście okazję się przekonać, że świat jest mały. Wasze opisy są tak sugestywne, że aż nabieram ochoty, żeby odbyć też taką egzotyczną podróż, choć Azja mnie nie pociąga.